Od dobrego już półtora tygodnia moją
duszę spowijają demony, lecz te demony nie przybierają kształtu
głosów, które nakazy i rozkazy ślą mi arteriami mego mózgu. Te
demony nie przybierają kształtu halucynacji, które totalitarną
dyktaturę chcą narzucić moim zmysłom. Te złowieszcze uśmiechy
demonów, które mam przed sobą, widzę ich oczyma duszy, cóż one
mogą zwiastować, czego mogą być niespodziewanego omenem? Krążę
po świecie, krążę po świecie ludzi, krążę po świecie ducha,
nie odnajdując żadnych odpowiedzi i nie zaspokajając wodą życia
mego pragnienia, w którym są wszystkie moje tęsknoty i pragnienia.
Tak wiele muzycznych utworów przypomina druzgocący stan mojej
duszy, która nie może w swej furii zerwać całkowicie ją
krepujące kajdany czarnej żółci. "Cause of Death:
Suicide" Suicide Commando, "Forgotten Tears"
Hocico, "Tears of Memories" Simon'a
O'Shine'a, "Louise" Clan of Xymox, "Love
Will Tear Us Apart" Joy Division, "Lost Love"
Simon'a O'Shine'a i TrancEye'a - wszystkie te perfekcyjnie ułożone
w rozpływające się w mej duszy struktury dźwięków opowiadają
światu mój stan duszy, którego nie może teraz uleczyć żadna
wiara, choć czytam Księgę Psalmów(aczkolwiek ja sam jestem wciąż
słowianowiercą), w której może odnajdę odpowiedzi na moje
pytania i da antidotum memu rozstrojonemu umysłowi, może odnajdę
odpowiedzi w Psalmie 91, a może Psalmie 23, a może jeszcze w
Psalmie 130. Lecz teraz to się nie dzieje, gdy mgła mego zagubienia
otacza mnie jak więzienie, z którego nie mogę się wydostać,
jakbym dostał wyrok dożywocia, przesiadując w izolatce do usranej
śmierci. Ludzie, choć piękne mają umysły i oblicza, choć staram
się dostrzec w nich boskie cuda, to jednak ułomni i słabi po wieki
wieków amen. I ja, choć niektórzy mogą twierdzić, że i mój
umysł(oblicze niekoniecznie xP) jest piękny niczym te słynne
matematyczne zbiorowisko i kłębowisko myśli John'a Forbes'a
Nash'a, które zrodziły dla niego Nagrodę Nobla, to jednak jasne
słońce mojego życia zakryły szarobure i ciemne chmurzyska groźne,
które płaczą deszczem, symbolem mojego wewnętrznego płaczu,
który czasem przybiera komediową maskę, czasem twarde lico niczym
granitowa skała, a czasem w rozpaczy i bezsilności już niczego nie
ukrywający, bo i po cóż ma tak cierpieć ciało i dusza(choć i
lament zdemaskowany na dobrą sprawę też nic nie pomaga)? Nie ma w
tym świecie mej ostoi, w której mógłbym zamieszkać, nie ma w
Jawii mego bezpiecznego siedliska uczuć, które czułyby się
skutecznie chronione przed niszczącymi huraganami wściekłości,
żalu, bólu i desperacji – czyż tak mogę powiedzieć, czyż tak
mogę napisać w moim wierszu, liście do świata, a i chyba też do
zaświatów, gdzie może mieszka gdzieś tam przychylna i życzliwa
nam Praprzyczyna Rzeczy, choć bezforemna, niewidzialna i wymykająca
się wszelkim ludzkim myślom, to jednak zdolni my uchwycić ją poprzez
wiarę. Kryzys, kryzys i jeszcze raz ogromne wątpliwości oraz
sceptycyzm wobec kondycji swojej psychiki i psychiki 6 miliardów
ludzi – oto złota korona cierniowa, którą noszę jak opaskę na
swej głowie. Niech nadejdzie moja przyszłość, niech wypełni się
przepowiednia mojego żywota, niech dzieje przyszłe moje wyjdą z
podziemia, ukażą się światłu dnia! Ale gdzież ona teraz jest?
Nic nie rozwiewa tej przygnębiającej mgły, żaden wiatr, ani
halny, ani mistral nie rozwiewa na cztery strony świata deszczowych
chmur, które ostatecznie je zwycięża jasne słońce mojego życia.
Jakież dni najbliższe szykuje mi los, jakiż ten los
przepowiedziany mi na następnych kartach mojej powieści, mojego
dziennika i pamiętnika? Wiedzieć to może tylko... Ech, chyba...
Chyba nikt... Nikt z żyjących w tym świecie...
To, co wyrasta w mojej duszy, ten korzeń jak rak toczący się, odbiera soki temu drzewu życia, które ma mnie uspokoić, zaprosić do pałacu mojego umysłu świetliste istoty, które krwawą bitwę obróci w pokojowe przymierze. Gdy czas goni nas, słyszymy na naszym spoconym karku jego ciężki i nierównomierny oddech. Ten neurotyzm ze schizofrenią zmieszany – jak te dwie skonfliktowane strony zaprosić do rokowań, pokazać im te mityczne centrum, w którym bojaźń nie wznieci płomieni urojeń, nie skuje lodem strachu przed odjeżdżającym autobusem czy pociągiem? W tych korzeniach krzyczy milczenie, które nie chce się bać świata, spełnić jego podstawowe oczekiwania, lecz perfekcjonizm drwi ze mnie, może powinienem medytować nad rzeką wrzeszczących lęków, i magiczną sztuczką obrócić tą rzekę w taflę jeziora, które zakryje głębiny mętne od schizofrenicznych orgii, a na jego powierzchni tylko spokój, spokój, który dla mnie może być pozbawiony wszelkich odcieni radości, lecz ten spokój chce na tron myśli
Cześć!
OdpowiedzUsuńChciałem Ci bardzo pogratulować Twojego bloga. Bardzo fajnie piszesz. I życzę Ci dużo optymizmu i żeby te czarne chmury, o których piszesz, w końcu przegonił wiatr;)
Pozdrawiam