Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z styczeń, 2018

Mieszkać obok Schizofrenii P. Marzec – sierpień 2008. Epilog.

Taki to był czas - czas pozornej radości, potem czas cierpienia, potem czas prawdziwej radości i znów czas cierpienia. W lipcu 2008 znów trafiłem do szpitala z epizodem depresyjnym w przebiegu schizofrenii paranoidalnej. W sierpniu wyszedłem poza mury toszeckiej enklawy niezwykłości i do dziś tam nie wróciłem. To było, gdy miałem naście lat. Cudowne czasy, mimo horroru, który sprawiłem sam sobie i rodzinie, i niewątpliwie też części moich znajomych. Utwór " These are the days of our lives " formacji Queen mi o tym przypomina. Pamiętam me cierpienie, które stało się też udziałem innych. Pamiętam lęk przed szkołą. Lecz dziś to dla mnie cząstka Nieba, przedsionek Nawii. Jeszcze niedawno miewałem myśli samobójcze, lecz ci, co w Prawii są, słowiańskie bogi, nie pozwalają mi już na takie wybryki. Co by było, gdyby moje samobójstwo wreszcie doszło do skutku? Co by było, czego by nie było? To, co napisałem, moje wspomnienie sprzed prawie dekady, to znak, który mówi, że trzeba szuka

Toszecka enklawa niezwykłości cz.III. Taki Dzień Kobiet tylko raz w życiu.

Ponad trzy tygodnie podróży w głąb siebie, ponad trzy tygodnie podróży niczym przez ciemną przestrzeń pełnej gwiazd, planet, księżyców i mgławic statkiem kosmicznym, i w końcu podróż ta się skończyła. Przez te ponad trzy tygodnie miałem trzy mentalne etapy: 1 – nieświadomość rzeczy, których uczyniłem sobie i innym, słabiutkie światło gdzieś błyskało, ale go nie dostrzegałem, byłem zniewolony schizofrenicznymi kajdanami, kajdanami, które jednocześnie tak ciężko rozerwać, a zarazem tak łatwo, jak za jednym machnięciem czarodziejskiej różdżki. 2 – świadomość przybyła, i świadomość ta zapędziła mnie w kozi róg, gdzie zalał mnie czarny żal, niewidzialny płacz, które przepoczwarzył się i tak w radość niczym kokon motyla. 3 – świadomość rzeczy poprzednich zaczęła mną łaskawie władać, a radość, na którą czekałem tak długo, ugruntowała swe współwładztwo, zaczęła przysyłać chwile dawnej euforii, utrwalonej niczym na fotografiach, kiedy wspominamy to, co było dawniej. I znów nie tak odległe w

Toszecka enklawa niezwykłości cz.II. Na granicy dwójki i trójki.

14 lutego 2008 roku – pierwsze schizofreniczne walentynki, pierwszy raz w granicach toszeckiej enklawy niezwykłości, pierwszy raz w... w szpitalu. Nigdy wcześniej nie poznałem miękkotwardego łóżka szpitalnego i nigdy wcześniej tak nie chłonąłem parakomunistycznego wystroju szpitala. W pierwszej połowie marca 2008 przełom w mej chorobie był już faktem dokonanym, zapisany na zawsze w mych dziejach. Toszek mi uświadomił mą chorobę, raka, który toczył me myśli, raka, który teraz jest w niebycie. Czyste niebo nade mną się krystalizowało, przez błękit dachu nieba znów mogłem pędzić na drugi koniec Wszechświata, znów pędzić z prędkością nadświetlną, jak wcześniej to często bywało. Po szpitalnym korytarzu kroczyłem z jasnym obliczem, za który kryła się ciemna twarz – schizotwarz, ale mrok generowany przez nią widywałem i widuję de facto tylko ja. Nikt z lokatorów pomieszkujących w szpitalu nie był w stanie uczynić ze mnie przezroczystego szkła, dopóki nie powiedziałem, że szkło jest skażone,