Rozpadam się. Jestem bezczynny. Wokół mnie szaleje tornado, wszystko, co mieniło się we mnie dobrem, przepada w głębinach akwenu, gdzie zardzewiałe statki na dnie z goryczą i przekorną melancholią śpiewają o utraconych latach. Ile w tobie dobitnej złości było, schizofrenio, że na pustkowie mnie wyprowadziłaś? Przecież nie ty we mnie podbiłaś te ziemie acedii, znad których górne wody zraszają mroczny las, by jego drzewa zajmowały co raz więcej stepu, które cicho i z radością zalewało to słońce, pomnik chwały ludzkiej umysłowości, które buduje w nas nowe, horyzontalne krawędzie, znad których wyłania się deifikacja ludzkich osiągnięć. Oto jasna strona Ziemi, gdzie winienem mieszkać. A wokół mego znieruchomiałego ciała noc wzniosła swe militarne imperium, równym, marszowym, donośnym taktem idą jego szeregi, cóż maluje się na tych spartańskich twarzach? Czarna nienawiść, które chce zatrzymać krążenia Ziemi, jasna strona odgrodzona rażącym, elektrycznym murem jak w Państwie Jedynym. Nie prz
Schizooceany, schizolasy, schizowojny - czyli to, o czym opowiada schizofrenik, na swój własny, (nie)unikalny sposób, by czytelnicy ujrzeli to, co ja widzę w swojej głowie, a często się tego boję. I pamiętajcie, ta schizofreniczna poezja to tylko środek, która jest zwierciadłem mych marzeń i lęków, a dzięki której uwalniam te parzące wody, które zalewają mój umysł w czasie schizofrenicznego ataku.