Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z listopad, 2017

Toszecka enklawa niezwykłości cz.I. Druga połowa lutego 2008.

14 lutego 2008 roku – data ta będzie przeze mnie zapamiętana aż do końca dni mego schizożycia. Wtedy wyruszyłem do Toszka, kilkanaście kilometrów od Gliwic do miejsca, gdzie jak się potem okazało, odnalazłem potrzebną mi pomoc, choć nie była to pomoc, którą oczekiwałem. Pierwsze trzy dni słabo pamiętam, byłem jeszcze wtedy pogrążony w schizofrenicznym delirium tremens, które zafundował mi mój szalony umysł. Pamiętam dziś typowe, PRL-owskie wyposażenie IV oddziału szpitala psychiatrycznego w Toszku. Wtedy jeszcze na to nie zwracałem uwagi, ale w późniejszych latach się okazało, że to najbardziej zostawiło ślad w mojej psychice. Pamiętam też ludzi snujących się po korytarzu IV oddziału – niektórzy w furorze, nie zwracający uwagi na innych, nieświadomi tego, że nie są tymi „ normalnymi ”, inni pozbawieni chęci życia, którzy zagubili gdzieś w wędrówce po Jawii sens życia, i w komunistycznym otoczeniu tegoż oddziału usiłujący odnaleźć choć cień szansy na odzyskanie sensu swego bytu w tym św

Samobójstwo, którego nie było cz. II. Styczeń-luty 2008.

Nadszedł smutny czas, czas, jakby mój żywot i żywoty mnie otaczające zamarły, choć były aktywne. Przyszedł czas, w którym mój głos z nijakiego, normalnego, przystosowanego aż do bólu do szarokolorowej codzienności stał się wrzaskiem wściekłości. Przemoc i destrukcja, które wcześniej były wcześniej ukryte w głębinach mych myśli, wypłynęły na powierzchnię, rozsiewając strach i niepewność, dokonując swoistego coming out'u, lecz odmiennego jak w kontekście preferencji religijnych, politycznych czy seksualnych. Co raz częstsze były ataki furii, których kontrola wymykała się z mych słabnących od frustracji rąk. Nieraz słowem i pięścią uderzyłem mamę, a tata nic nie wiedział, nieświadomy mej dramatycznej zmiany umysłu, pogrążony w szarokolorowej codzienności, która jeszcze niedawno i mnie otaczała. Leki psychiatryczne pomocy nie przydały, ma furia, wynikająca ze wcześniej wspomnianych braku sensu życia, goryczy i bardzo głębokiego żalu wymykała się daleko i skutecznie psychofarmakoterapii

Samobójstwo, którego nie było cz.I. Sierpień 2007 - styczeń 2008

10 lat temu, w oto wakacyjnym miesiącu, gdy miałem naście lat, flirt ze śmiercią się zaczął, lecz był on piekielnie wyrafinowany, jak judeochrześcijański Szatan podszeptywał do mego ucha poetyckie, tajemnicze słówka, a z nich plótł zagmatwane zdania, które stały się pętlą samobójczą; zaciskała się ona powoli, kilka miesięcy, od pięknego, ciepłego lata, czasu radości dla nas wszystkich, do mroźnej zimy, królestwa snu i śniegów wszechogarniających, zakrywających wiosenne odrodzenie, które w końcu pokona zimę. Sierpień 2007 - wtedy piłem alkohol na ławce na jednej z gliwickich ulic z W. i drugim W.. Gdy czułem w gardle słodki smak "Lambrusco" , gdy śmialiśmy się i debatowali z uśmiechem i dokazywaniem, powoli rosła we mnie agresja, której nikt nie widział. Agresja mnie powoli w opętanie demoniczne wprowadzała jak w narkotykowy "high" . Nie widzieli tej agresji moi koledzy - ani P., ani G., ani W. Gdy agresja zaczęła mnie ściskać, smutku rzeka i goryczy strumienie wyla