Gdy patrzę w słońce, widzę w nim oblicze Swaroga, który radość bez ograniczeń niesie memu ciału zmarniałemu od szaroburych chmur Dodoli. Lecz też, gdy kieruję swe oczy w tarczę gwiazdy, odległej od nas o 150 mln km, zastanawiam się nad moim bytem w Jawii. Moje myśli krążą zawzięcie wokół pytania: gdzież sens mego życia na ścieżkach Jawii, gdzież mój duch, przybyły z Wyraju, krainy poza namacalną materią? Twarzą w twarz stoję z personami, które są mymi towarzyszami. Są mym kręgiem boskim, świętym gajem i chramem mego życia. Lecz ich w mocnych posągach nie potrafię znaleźć światła, w które moja dusza się odzieje. Mówią poeci, mówią artyści, mówią działacze społeczni i polityczni, mówią ludzie nowoczesnego świata: „ in varietate concordia ” - lecz w różnorodności nie widzę mej drogi, jednolitość to blaga i hucpa, ale czy w różnorodności odnajdę braterską duszę? Wciąż, na złość mi, jej odnaleźć nie mogę – i dlatego czarna rzeka smutku niby powódź zalewa me myśli, Wielki Zielony Las obró
Schizooceany, schizolasy, schizowojny - czyli to, o czym opowiada schizofrenik, na swój własny, (nie)unikalny sposób, by czytelnicy ujrzeli to, co ja widzę w swojej głowie, a często się tego boję. I pamiętajcie, ta schizofreniczna poezja to tylko środek, która jest zwierciadłem mych marzeń i lęków, a dzięki której uwalniam te parzące wody, które zalewają mój umysł w czasie schizofrenicznego ataku.