Cóż mi po tobie, królowo schizofrenio, że wskazujesz mi transcendentalny nieboskłon, że swą ręką wskazujesz mi te pola powabne, gdzie w słońcu skąpana odpoczywa moja dusza, że swą dłonią ukazujesz jaśniejący las, którego miriady drzew mają być mym błogim azylem, kiedy myśl prześladuje mój umysł, że ta wrażliwość, którą wzniosłaś, królowo schizofrenio, na piedestał, by odziała się w królewskie szaty i by nad głową utwierdzić aureolę, świadomość przynosi memu męczliwemu życiu, że ona jest klątwą, której heretyckie słowa mówią, że nie wpisuję się w narody tego świata, że narody tego świata obojętnym wzrokiem malują ciebie, wrażliwości tak piękna, tak złota, tak umajona szlachetnymi kamieniami, że aż straszna, że aż twój wzrok orientalny ukłon każe bić zawzięcie w ścianę ziemi. Nie mi już powierzyć ducha schizofrenika Welesowi, tym bogom odległym już o wieki stąd, nie mi już powierzyć ducha gdzieś może majaczącego w chmurach, który cierpliwie i łagodnie czeka na kolejny krok inkarnacji. K
Schizooceany, schizolasy, schizowojny - czyli to, o czym opowiada schizofrenik, na swój własny, (nie)unikalny sposób, by czytelnicy ujrzeli to, co ja widzę w swojej głowie, a często się tego boję. I pamiętajcie, ta schizofreniczna poezja to tylko środek, która jest zwierciadłem mych marzeń i lęków, a dzięki której uwalniam te parzące wody, które zalewają mój umysł w czasie schizofrenicznego ataku.