Umiera i powstaje moja schizofreniczna osobowość, ogień życia zakrywa lód śmierci, a lód życia zakrywa ogień śmierci. Wieczne to wydarzenia, choć jak my, ograniczone wszelkim czasem. Słyszę głosy płynące przez Bałtyk mojego umysłu, gdy kurtyna wieczoru kończy przedstawienie dnia na deskach teatru życia. Rano przez przemysłowe, górnośląskie pejzaże zmierzam do zabrzańskiego Grunwaldu, tam wszystkie moje i ich słowa palą w ofierze życiu ciało mojej schizofrenii, lecz wraca tego samego dnia, by kolejnego dnia siebie ofiarować. Koło jej życia perfekcyjnie zamknięte, ciągle w tanecznej ekstazie z matką reinkarnacją. Ogień życia zachwyca się przymiotami świata, lód śmierci zmierza do krematorium. Lecz teraz więcej mnie w ciałopaleniu niż w pulsie życia, okrążającym cały kosmos, całe boskie stworzenie. Nie ma mego ciała, opierającego się wiatrom egzystencji, jest tylko mój popiół, który pisze moją biografię wichrem na nieboskłonie.Wy jej nie widzicie, ale ja ją widzę, wy jej nie słyszycie, le
Schizooceany, schizolasy, schizowojny - czyli to, o czym opowiada schizofrenik, na swój własny, (nie)unikalny sposób, by czytelnicy ujrzeli to, co ja widzę w swojej głowie, a często się tego boję. I pamiętajcie, ta schizofreniczna poezja to tylko środek, która jest zwierciadłem mych marzeń i lęków, a dzięki której uwalniam te parzące wody, które zalewają mój umysł w czasie schizofrenicznego ataku.