Za sobą pozostawiam swe truchło, na żer ptakom, które gdy poniosą ku słońcu kęsy mej skóry i mych mięśni, znikną bezszelestnie i bezpowrotnie w jego żarze. Spójrz w moją twarz, Stwórco wszystkiego co żyje, i wszystkiego co żyje, lecz jest martwe! Dlaczego miliony dziegci spalają się w ogniu wolności, na cześć jakiego okrutnika ta milcząca ofiara? Nasza utopia, na której niebie pędzą niczym myśliwce zakodowane, komputerowe informacje, na której powierzchni pędzą niczym pocisk wystrzelony z armaty auta, na uświęconych autostradach między punktami czołowymi, ona nie potrzebuje smaków naszych dzieł, wśród chłamu na skrajach miast zlewają się z ziemią i powietrzem nasze uczucia bez uczuć, nasza śmierć już nas ewangelizuje. Nasza utopia swoje zwycięstwo ogłosiła, nasza utopia na piedestały złote wyniosła logikę i rozum, nasz świat wolności nie potrzebuje naszych dzieł, nasz świat wolności bezmiar wolności otoczył troskliwie jak boskimi ramionami naszą nową utopię, jej zapach czuć, gdy budzą
Schizooceany, schizolasy, schizowojny - czyli to, o czym opowiada schizofrenik, na swój własny, (nie)unikalny sposób, by czytelnicy ujrzeli to, co ja widzę w swojej głowie, a często się tego boję. I pamiętajcie, ta schizofreniczna poezja to tylko środek, która jest zwierciadłem mych marzeń i lęków, a dzięki której uwalniam te parzące wody, które zalewają mój umysł w czasie schizofrenicznego ataku.