Dziś jest dzień, w którym postanowiłem wezwać Absolut. Dziś jest dzień, w którym ku niebiosom wzlatują me słowa, a słowa te wzywają kogoś ponad naszymi ludzkimi umysłami, kogoś, kto uleczy mnie nie ze schizofrenii, która mym cieniem po wszelki kres mojego życia, a uleczy mnie z weltschmerzu, czyli krótko mówiąc, skierowałem swoje kroki ku drzwiom gabinetu psychologa. No i co by mnie tu mogło zaskoczyć, muszę czekać na NFZ(wizyta może być za tydzień, jak i za rok), cóż, służba zdrowia ludziom takim jak ja stawia zimne, bezuczuciowe betonowe mury, lecz ten mur musi zostać przebity przeze mnie, muszę być taranem, który rozbije w najdrobniejszy pyłek to, co mnie dręczy - weltschmerz, nieumiejętność prowadzenia kontaktów z ludźmi, frustrację, poczucie głupoty i posiadania złudnej, pozornie tylko przydatnej wiedzy, brak wiary w siebie i w to, że mogę odbudować to, co ongiś zostało zniszczone przez życiowe tornado, a jego ruiny wciąż majaczą w powojennym krajobrazie. Tak bardzo chciałbym odnaleźć sens życia, by sztormy czarnej żółci nie wymywały w głąb lądu stabilizacji i pewności mojego losu. Jak w utworze "Navigation" grupy Syrian, śnię i nawiguję, nawiguję moim życiem, acz nie widać lądu ukojenia, wszędzie dookoła pełne morze, jestem na pełnym morzu, gdzie tylko wzburzona woda zaburza proste linie jakby nieskończonych horyzontów. Po tylu latach bezcelowego dryfowania po morzu, a może raczej w kosmosie, gdzie ciemność panuje z gwiezdnymi punkcikami, gdzie na ekranie komputera astronawigacyjnego widać jakieś planety, księżyce, planetoidy, gwiazdy mniejsze i większe, chcę odnaleźć bliską mym myślom planetę, na której już na stale się osiedlę. "Black universe all around, and I can't hear no sound...". Być może drzwi do mojej wolności niedługo się otworzą, wolności, w której wyzwolę się z tego, co gnębi mego ducha, i wciąż, i wciąż....
To, co wyrasta w mojej duszy, ten korzeń jak rak toczący się, odbiera soki temu drzewu życia, które ma mnie uspokoić, zaprosić do pałacu mojego umysłu świetliste istoty, które krwawą bitwę obróci w pokojowe przymierze. Gdy czas goni nas, słyszymy na naszym spoconym karku jego ciężki i nierównomierny oddech. Ten neurotyzm ze schizofrenią zmieszany – jak te dwie skonfliktowane strony zaprosić do rokowań, pokazać im te mityczne centrum, w którym bojaźń nie wznieci płomieni urojeń, nie skuje lodem strachu przed odjeżdżającym autobusem czy pociągiem? W tych korzeniach krzyczy milczenie, które nie chce się bać świata, spełnić jego podstawowe oczekiwania, lecz perfekcjonizm drwi ze mnie, może powinienem medytować nad rzeką wrzeszczących lęków, i magiczną sztuczką obrócić tą rzekę w taflę jeziora, które zakryje głębiny mętne od schizofrenicznych orgii, a na jego powierzchni tylko spokój, spokój, który dla mnie może być pozbawiony wszelkich odcieni radości, lecz ten spokój chce na tron myśli
Komentarze
Prześlij komentarz