Za sobą pozostawiam swe truchło, na żer ptakom, które gdy poniosą ku słońcu kęsy mej skóry i mych mięśni, znikną bezszelestnie i bezpowrotnie w jego żarze. Spójrz w moją twarz, Stwórco wszystkiego co żyje, i wszystkiego co żyje, lecz jest martwe! Dlaczego miliony dziegci spalają się w ogniu wolności, na cześć jakiego okrutnika ta milcząca ofiara? Nasza utopia, na której niebie pędzą niczym myśliwce zakodowane, komputerowe informacje, na której powierzchni pędzą niczym pocisk wystrzelony z armaty auta, na uświęconych autostradach między punktami czołowymi, ona nie potrzebuje smaków naszych dzieł, wśród chłamu na skrajach miast zlewają się z ziemią i powietrzem nasze uczucia bez uczuć, nasza śmierć już nas ewangelizuje. Nasza utopia swoje zwycięstwo ogłosiła, nasza utopia na piedestały złote wyniosła logikę i rozum, nasz świat wolności nie potrzebuje naszych dzieł, nasz świat wolności bezmiar wolności otoczył troskliwie jak boskimi ramionami naszą nową utopię, jej zapach czuć, gdy budzą się nasze oczy w ciszy poranka, jej zapach czuć, gdy gasną bezwładnie nasze powieki wśród ciemności, zawzięcie milczącej. Mgła bogów śmierci co raz bliżej mego ciała, czuję jej wilgotną osnowę, która zabiera moją jaźń, która pocieszająco zniewala. I zabierzcie, bo tak kocham ten wolności świat zawzięcie, aż do granic bólu, bo kocha mnie ten wolności świat zażarcie, aż do granic wytrzymałości...
To, co wyrasta w mojej duszy, ten korzeń jak rak toczący się, odbiera soki temu drzewu życia, które ma mnie uspokoić, zaprosić do pałacu mojego umysłu świetliste istoty, które krwawą bitwę obróci w pokojowe przymierze. Gdy czas goni nas, słyszymy na naszym spoconym karku jego ciężki i nierównomierny oddech. Ten neurotyzm ze schizofrenią zmieszany – jak te dwie skonfliktowane strony zaprosić do rokowań, pokazać im te mityczne centrum, w którym bojaźń nie wznieci płomieni urojeń, nie skuje lodem strachu przed odjeżdżającym autobusem czy pociągiem? W tych korzeniach krzyczy milczenie, które nie chce się bać świata, spełnić jego podstawowe oczekiwania, lecz perfekcjonizm drwi ze mnie, może powinienem medytować nad rzeką wrzeszczących lęków, i magiczną sztuczką obrócić tą rzekę w taflę jeziora, które zakryje głębiny mętne od schizofrenicznych orgii, a na jego powierzchni tylko spokój, spokój, który dla mnie może być pozbawiony wszelkich odcieni radości, lecz ten spokój chce na tron myśli
Komentarze
Prześlij komentarz