Przejdź do głównej zawartości

W zjawie bram odrodzonego sensu

Cały czas poszukuję światłości w swym życiu. By ta światłość pochłonęła ciemność mej frustracji. Czuję palący gniew, który karmi się moją frustracją. Gniew ten prosi, jak w utworze SynthAttack: „feed my rage”, czyli „nakarm moją wściekłość”. Gniewu ten żywi się moim słabym umysłem, bo umysł mój nie znajduje się już oparcia w ideach tego świata, a ja czuję się pozostawiony samemu. Czemu moje myśli wciąż pragną nagrody? Czemu mój umysł pragnie hymnów na jego cześć? „Wiem, że nic nie wiem”: tak rzekł w starożytnej Grecji Sokrates. I tak – wiem, że nic nie wiem. Czy to jest właśnie oznaka tej inteligencji, tej inteligencji, której za potwierdzeniem w swym wnętrzu tak bardzo tęsknie, jak tęsknił król Dawid za Bogiem w biblijnym psalmie nr 63? I tak, może i jestem narcyzem, co pragnie bezustannie uwagi i potwierdzenia, że jego wiersze, jego myśli, jego idee są naprawdę coś warte dla tego świata i są dla niego pożyteczne, a nie topi się w rzece melancholii, która w swą najgłębszą toń zabiera mój sens i twardy fundament mojego umysłu, rozpływający się i rozmiękczający się w oceanie życia. Ale czy kogoś na tym świecie nie ma, kto w głębi siebie tak nie myśli? A ciemność mojej frustracji wciąż pożera snopy światła mojej radości... I znów pozostawiony na pożarcie swojego umysłu... Jak była na początku, teraz i na zawsze, i na wieki wieków, amen.

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Nieskończone podróżowanie, które spokój ostracyzmowi poddaje

  To, co wyrasta w mojej duszy, ten korzeń jak rak toczący się, odbiera soki temu drzewu życia, które ma mnie uspokoić, zaprosić do pałacu mojego umysłu świetliste istoty, które krwawą bitwę obróci w pokojowe przymierze. Gdy czas goni nas, słyszymy na naszym spoconym karku jego ciężki i nierównomierny oddech. Ten neurotyzm ze schizofrenią zmieszany – jak te dwie skonfliktowane strony zaprosić do rokowań, pokazać im te mityczne centrum, w którym bojaźń nie wznieci płomieni urojeń, nie skuje lodem strachu przed odjeżdżającym autobusem czy pociągiem? W tych korzeniach krzyczy milczenie, które nie chce się bać świata, spełnić jego podstawowe oczekiwania, lecz perfekcjonizm drwi ze mnie, może powinienem medytować nad rzeką wrzeszczących lęków, i magiczną sztuczką obrócić tą rzekę w taflę jeziora, które zakryje głębiny mętne od schizofrenicznych orgii, a na jego powierzchni tylko spokój, spokój, który dla mnie może być pozbawiony wszelkich odcieni radości, lecz ten spokój chce na tron myśli

Rzecz o dialogu ze znajomą o imieniu Rzeczywistość

Gdy spoglądam w podniebną toń majowego wieczoru, gdy me oczy się zatapiają w jego ciemnych barwach, jakby ten nieboskłon zalany purpurą, przychodzi czas, by pogodzić się z rzeczywistością, by moja dusza przygotowała się na śmierć za życia, choć ona martwa i obumarła od wielu, wielu lat. Przychodzi czas, by pogodzić się z rzeczywistością, bo moja myśl, mój czyn i moje dzieło nikogo i niczego już nie zmienią, nie ofiarują one światu wartości, która zmieni żelazo w złoto. Nie wierzę już w politykę, nie wierzę już w misję moich wierszy, widzę niesprawiedliwość, której nie zgniotę w swoich rękach, a żaden z bogów ani duchów nie porazi jej haniebnych czynów i myśli ani słupem ognia, ani piorunem, ani morową zmorą czy śmiejącą się śmiercią. Przychodzi czas, by pogodzić się z rzeczywistością, by myśl złą i brzydzącą się niesprawiedliwością powierzyć twórczej sile Welesa, bym z jego mocą pokonał właśnie tą myśl złą i brzydzącą się niesprawiedliwością, bo w żadnych z dzieł, co ludzka ręka wykreo

Imperium odradzającej się śmierci

Nie stąpam po twardej ziemi – cały czas brodzę w bagnie miękkiego światopoglądu, jego brudna i mętna toń woła moje myśli, woła za pewnym gruntem, za Ceroklisem*, by ten grunt wydawał realne plony, soczyste i doskonałe w smaku, lecz cały czas jest on pochłaniany przez tętniący gigantycznym ogniem żar Heliosa**. W mym umyśle chcę mieć swoją twierdzą, zbudowaną z najtwardszego kamienia, a nie ze spróchniałego drewna, którego gnębi notoryczna i nieustępliwa śmierć. Gdy me oczy stykają się z innym oczyma tego świata, gdy słowno-liczbowy sygnał nadaję w eter jakby radiostacja, gdy sygnał ten odbierają cudze umysły, których nikt i nic nie może fedrować, uświadamiam swoją miałkość, zaś swoją Polskę zastaje murowaną, a zostawiam drewnianą. I jakże jest to liche, kruche, aż chce się powiedzieć, wybitnie nadwrażliwe drewno, którego już nie tarany nie muszą przemóc, a bramy zbudowane z tego surowca rozbije w najdrobniejszy pył jedynie powietrze wydmuchane z ust. I cały ten oto mój świat chętnie