Ma dusza pełna boleści
się gubi. Gdy widzę prawdę i o tej prawdzie mówią mi usta
przyziemności, to w głęboką otchłań spadam z milczącym
krzykiem. Losie, Bogu, Absolucie czy ktokolwiek, kto pragnie
wysłuchać łkania mego ducha, tak bardzo chciałbym być
gruboskórny, tak bardzo chciałbym być kopią ciebie, tato, by z
prawdą się godzić i iść dalej. Nie jestem w stanie polubić mej
wrażliwości, choć tak bardzo bym chciał, chciałbym być twardy,
nieugięty, pancerzem ozdobiony. Skrupuły mnie ranią jak nóż, za
dużo myślę i analizuję, a to tylko mi szkodzi w dłuższej
perspektywie. Cała wiedza, którą posiadam, nie raduje mnie, bo
choć mądry, to i niestety zarazem głupi – miałeś wujku R.
rację, gdy mi to rzekłeś pewnego razu. Choć wiedza mym
przydomkiem, mą niewidzialną żoną, to jednak zamazana idealnym
światem w mej głowie, a ja widzieć chcę prawdę! Ja chcę żyć
prawdą, literalnym odbiorem rzeczywistości, by godzić się z nią
i żyć dalej, jak ty, tato. Oddam swe wiersze na płomień, na
płomień rozgorzały na ołtarzu mego życia, by jego gorące języki
pożarły na wieczny czas sens ich słów. Nie chcę wizualnej
jedności, nie chcę mentalnej jedności istot tego świata, chcę
być jak ty, tato, chcę być odbiciem twej duszy, choćbym zatracił
na zawsze poetę w sobie, choćbym zatracił na zawsze oczy,
dostrzegające ekspresję muzycznych dźwięków, poetyckie me słowa
nieważne są wobec rzeczywistości, którą ja widzę. Ale pisać
będę, bo cóż innego mam robić w tym świecie, choć gdyby
zjawił się ktoś ponad ludzkimi umysłami, zstąpił na ziemię,
poprosiłbym go: "zmień moją duszę, by ona była jak
skała, by z prawdą w symbiozie żyła, a niej przeciw niej, a potem
w goryczy się topiła, zmień moją duszę, choćbym zatracił ten
talent literacki w sobie, dla jednych oczywisty, dla drugich
wątpliwy, bo za ten talent literacki i tak dostanę inne talenty".
Lecz dusza ma jest krucha, i za tą kruchość nie mogę jej
pokochać, a jakże pokochałbym matematykę, fizykę, logikę,
papierowe kartki z obliczeniami, bo być może prawda by nie bolała,
a ona by współistniała ze mną. Tato, dlaczego nie mogę być taki
jak ty?
To, co wyrasta w mojej duszy, ten korzeń jak rak toczący się, odbiera soki temu drzewu życia, które ma mnie uspokoić, zaprosić do pałacu mojego umysłu świetliste istoty, które krwawą bitwę obróci w pokojowe przymierze. Gdy czas goni nas, słyszymy na naszym spoconym karku jego ciężki i nierównomierny oddech. Ten neurotyzm ze schizofrenią zmieszany – jak te dwie skonfliktowane strony zaprosić do rokowań, pokazać im te mityczne centrum, w którym bojaźń nie wznieci płomieni urojeń, nie skuje lodem strachu przed odjeżdżającym autobusem czy pociągiem? W tych korzeniach krzyczy milczenie, które nie chce się bać świata, spełnić jego podstawowe oczekiwania, lecz perfekcjonizm drwi ze mnie, może powinienem medytować nad rzeką wrzeszczących lęków, i magiczną sztuczką obrócić tą rzekę w taflę jeziora, które zakryje głębiny mętne od schizofrenicznych orgii, a na jego powierzchni tylko spokój, spokój, który dla mnie może być pozbawiony wszelkich odcieni radości, lecz ten spokój chce na tron myśli
Komentarze
Prześlij komentarz