Jak pędzące strzały sunęły koło Wawelu, jak odyseja schizofreniczna opętywała mnie na dworcu kolejowym, cóż to za świat, gdy przyciemniona szyba autobusu pokazuje preludium burzy, a na zewnątrz panuje pseudodespotycznie błękitne niebo z śródziemnomorskim królem słońcem. Gdy ciało spragnione wody w czarną otchłań mych wrogów gnało moje ja, moje zakamarki duszy opanowywały piekielne demony z imperatorem Szatanem na czele, a ciało było jedynie spragnione duszy, i wariowało, bo ciało deptało umysł, a umysł chciał uciec na drugi koniec Wszechświata. Wodo, wodo, nawiedź moje ciało, ulżyj spragnionym myślom, ulżyj suchemu piaskowi ciała! Matka zaniepokojona, w jej oczach zalążek strachu kroczący, lecz usta nieprzeniknione, a ja tylko do jednego słowa dodawałem drugie, bez zdań, sentencji i fraz. Wodo, wodo, obmyj mnie! I mnie obmyłaś, stęsknionej gardlanej drodze przyniosłaś pocieszenie, i gdzież teraz ma odyseja schizofreniczna, i gdzież teraz preludium burzy?
To, co wyrasta w mojej duszy, ten korzeń jak rak toczący się, odbiera soki temu drzewu życia, które ma mnie uspokoić, zaprosić do pałacu mojego umysłu świetliste istoty, które krwawą bitwę obróci w pokojowe przymierze. Gdy czas goni nas, słyszymy na naszym spoconym karku jego ciężki i nierównomierny oddech. Ten neurotyzm ze schizofrenią zmieszany – jak te dwie skonfliktowane strony zaprosić do rokowań, pokazać im te mityczne centrum, w którym bojaźń nie wznieci płomieni urojeń, nie skuje lodem strachu przed odjeżdżającym autobusem czy pociągiem? W tych korzeniach krzyczy milczenie, które nie chce się bać świata, spełnić jego podstawowe oczekiwania, lecz perfekcjonizm drwi ze mnie, może powinienem medytować nad rzeką wrzeszczących lęków, i magiczną sztuczką obrócić tą rzekę w taflę jeziora, które zakryje głębiny mętne od schizofrenicznych orgii, a na jego powierzchni tylko spokój, spokój, który dla mnie może być pozbawiony wszelkich odcieni radości, lecz ten spokój chce na tron myśli
Komentarze
Prześlij komentarz